Zmierzchowi na przekór

Podczas gdy agonia spółdzielni inwalidów i niewidomych postępuje, a tym samym maleją szanse najsłabszych uczestników rynku pracy na zatrudnienie, warszawska Spółdzielnia Inwalidów ŚWIT daje zajęcie i płacę kolejnym niepełnosprawnym.

„Zmierzch spółdzielni inwalidów i niewidomych” – to częste zdanie w odniesieniu do aktywizacji zawodowej tej grupy. Rzeczywiście, wspomniana gałąź spółdzielczości upada, a na jej gaśnięcie wpływa nie tylko kształt systemu wsparcia zatrudnienia osób niepełnosprawnych, ale przede wszystkim poglądy decydentów, sprowadzające się do przekonania, że takie osoby powinny szukać swojego miejsca przede wszystkim na otwartym rynku. Statystyki dobitnie pokazują, jak naiwna jest to wizja. – Poszedłem kiedyś na rozmowę kwalifikacyjną, nie informując wcześniej potencjalnego pracodawcy o swojej niepełnosprawności. Nie kolidowała ona z wykonywaniem obowiązków na tym stanowisku, a moje kompetencje i wykształcenie odpowiadały przedsiębiorcy. Pomimo tego nie zdecydowano się mnie zatrudnić – mówi pracujący w spółdzielni Marcin Pomarański, kierownik kontroli jakości i pełnomocnik zarządu ds. zintegrowanego systemu zarządzania jakością.

Dla ogromnej części inwalidów zatrudnienie na otwartym rynku graniczy z cudem, poza tym praca w klasycznym przedsiębiorstwie po prostu nie spełnia potrzeb przedstawicieli tej grupy. „Zmierzch polskiej szkoły rehabilitacji” – sławnej w Europie w czasach PRL, kiedy rodzime praktyki łączące rehabilitację społeczną, medyczną i zawodową były stawiane za wzór do naśladowania i „podglądane” przez zagraniczne delegacje – to kolejny nagłówek często spotykany w tekstach poświęconych pracy niepełnosprawnych. Odchodzi się bowiem m.in. od szerokiej gamy usług opiekuńczych; dziś nawet spółdzielnie nastawione są na zysk, a nie na rehabilitację.

Powstańcza spółdzielnia

Na tle upadających spółdzielni inwalidów zdecydowanie wyróżnia się ŚWIT, zajmujący się produkcją m.in. kosmetyków i opakowań. To firma z długą tradycją, założona w 1944 r., kiedy jeszcze trwały walki powstańcze i płonęła lewobrzeżna Warszawa. Po wojnie spółdzielnie inwalidów świetnie prosperowały, a pod koniec lat 80. zatrudniały 270 tys. osób (w tym 75% z niepełnosprawnością). – Dla nas były to lata mlekiem i miodem płynące. ŚWIT był najbogatszą spółdzielnią w Polsce – mówi Pan Zdzisław, wciąż pracujący w kooperatywie. – Były czasy, kiedy byliśmy największą rozlewnią wód spirytusowych w Polsce i jedynym producentem pompek i rozpylaczy. Żeby wykonać te wyroby, trzeba złożyć ze sobą 10 detali – tylko nasza firma miała pracowników, którzy to robili. To był monopol. Dzisiaj produkty z Chin wszystko wypierają, chociaż wciąż jesteśmy niezawodni jeśli chodzi o jakość – tłumaczy Pomarański.

Dziś, w radykalnie odmiennych realiach, firma stara się kontynuować swoje chlubne tradycje i choć jej też nie ominęły zmiany, wciąż niemal cały personel stanowią niepełnosprawni. Zatrudnieni nie na podrzędnych, najgorzej opłacanych stanowiskach, jak się to często zdarza na otwartym rynku, ale także najbardziej odpowiedzialnych, w tym kierowniczych.

Dożywotnie etaty

Przykładem jest Pan Marcin. Po studiach pracował na uczelni, potem w policji, a następnie w firmie prywatnej. W pewnym momencie sytuacja na rynku pracy wpędziła go w trwające 2 lata bezrobocie. Wychowywał trójkę dzieci, rodzinę utrzymywała jego żona. Od 11 lat role są odwrócone. Do spółdzielni dojeżdża aż z Radomia. Po rehabilitacji i porannej toalecie pędzi na pociąg do stolicy. Dzień zaczyna od sporządzenia obszernej dokumentacji, kontroluje dostawy, produkcję i jakość wyrobów. Wiele z kluczowych spraw przedsiębiorstwa zależy od niego i podległych mu pracowników: to oni pobiorą próbki, sprawdzą, czy towary nie są wadliwe, czy kosmetyki mają odpowiedni zapach i czy spełniają wymagania dotyczące jakości.

Kariera w ŚWICIE jest długa. Ludzie pracują tutaj z pokolenia na pokolenie – mówi Magdalena Czajkowska, odpowiedzialna za PR. Przykładowo, zatrudnienie w spółdzielni było pierwszą pracą Pana Arka, który również zajmuje się kontrolą jakości. Choruje na cukrzycę, w kooperatywie jest od 34 lat. Pan Zdzisław, który stracił palce jednej dłoni w wyniku wypadku w innym zakładzie, pracuje tutaj od 20 lat. – Przejąłem stanowisko po ojcu, renciście po obozie niemieckim – mówi. Do pracy ma 7 minut piechotą. Często zdarza się, że w ŚWICIE zatrudniane są małżeństwa.

Pani Ania, po tych samych studiach kosmetycznych na Politechnice Radomskiej, co Pan Marcin, pracuje w laboratorium. Sprawdza wsady, surowce i współuczestniczy w tworzeniu formuł kosmetycznych, tworzy próbki. Natomiast Pani Wyrzykowska – jak na nią mówią – jest brygadzistką, nadzoruje tak zwane P2, czyli dział montażu i składania wyrobów. Tutaj około trzydziestu niepełnosprawnych, którzy mają problemy z chodzeniem, za to w pełni sprawne ręce, wkłada słoiczki do kartoników i etykietuje butelki.

ŚWIT ma park maszynowy rozwinięty na tyle, na ile jest to niezbędne. – Część prac mogłyby wykonywać nowoczesne urządzenia, ale naszą strategią jest dawanie pracy niepełnosprawnym – tłumaczy specjalistka ds. PR. Nawet w portierni witają mnie inwalidzi. Ponadto z przedsiębiorstwem współpracuje ponad 800 niepełnosprawnych przedstawicieli handlowych, którzy wyposażeni w katalogi sprzedają kosmetyki poza murami zakładu. Do firmy przychodzą jedynie na szkolenia, otrzymują wynagrodzenie z tytułu umowy o pracę plus prowizję od sprzedaży.

Jutrzenka nadziei?

Spółdzielni inwalidów i niewidomych jest coraz mniej. Podczas gdy w 2000 r. funkcjonowało ich 356, w 2013 r. było ich już tylko 184 (w tym 71 w stanie upadłości). Stan na I kwartał 2014 r. wyglądał następująco: zaledwie 13,5% wszystkich niepełnosprawnych w wieku produkcyjnym pracowało zarobkowo. Tylko przez ostatnich 5 lat ubyło w Polsce ponad 62 tys. miejsc pracy na rynku chronionym.

Odpowiedzią na bezrobocie niepełnosprawnych i na upadek spółdzielni nie powinno być jedynie uświadamianie przedsiębiorcom, że takie osoby mogą być pełnowartościowymi pracownikami, ale przede wszystkim ożywienie przedsiębiorczości społecznej skierowanej do inwalidów, a zwłaszcza współtworzonej przez nich samych. Tylko w miejscach nienastawionych na maksymalizację zysków będą bowiem mogli uzyskać rehabilitację w pełnym znaczeniu tego słowa i zdobyć podmiotową pozycję.

Angelina Kussy