Rozwijamy skrzydła. Dzień z życia spółdzielczego ośrodka dla seniorów

Polscy seniorzy i seniorki są prawie niewidoczni w sferze publicznej, w związku z czym nierzadko trudno jest nam nawet sobie wyobrazić, na czym powinna polegać właściwa opieka nad nimi. Dobrych wzorów w tej sferze coraz częściej dostarczają spółdzielnie socjalne.

W Łodzi na cichej, spokojnej i zielonej o tej porze roku ulicy Sułkowskiego, pod numerem 60, mieści się Spółdzielnia Socjalna „Dom na Zdrowiu”, prowadząca Ośrodek Dziennego Pobytu i Terapii Zajęciowej dla Osób Starszych. Wizyta tutaj pozwala dowiedzieć się, jak powinien wyglądać pobyt seniora w tego typu placówce, a także na czym polegają obowiązki jego opiekuna.

Codzienne od godziny 7:30 dwie opiekunki, terapeuta i psycholog lub wolontariusz są gotowi przyjąć 9–11 osób starszych. Te z nich, które korzystają z transportu współorganizowanego przez ośrodek, przyjeżdżają o 9:00. Rozpoczynają się rozmowy, podopieczni są pytani o to, co chcieliby robić tego dnia, na co mają ochotę. – Rano jest miło i ciekawie. Są opowieści – mówi Katarzyna Moser, terapeutka i spółdzielczyni. Jest to też czas porannej prasówki przy kawie zbożowej (chyba że lekarz pozwolił pić zwykłą). Niedługo później seniorzy siadają do śniadania przygotowanego dla nich przez rodziny. To sprawdzona metoda: starsi ludzie nie lubią zmian kulinarnych, dlatego każdy ma ze sobą to, co lubi i do czego się przyzwyczaił.

Sztuka terapii

Przychodzę około południa i zastaję seniorów i opiekunki w ogrodzie, przy stole, w trakcie arteterapii. Kolorują większe i mniejsze słoiki, malują na nich barwne formy. – Pani lepiej by to zrobiła – mówi do opiekunki Maria, jedna z korzystających z usług ośrodka. – Pani Marysiu, jakbym ja to robiła, to bym ćwiczyła swoją rękę, a to Pani musi pracować nad swoją – odpowiada arteterapeutka. Pan Henryk, dla którego jest to pierwszy dzień w placówce, pyta, gdzie jest Malinowska, jak mówi na swoją żonę. – Piękny słoik Pan zrobił – zagaduje go Ewelina Popa, młoda wolontariuszka. – Ja? Na pewno nie. – Pan, pomagałam Panu. – To musiał być ktoś inny, ja nic nie robiłem. – Potwierdzam. Byłam tu, jak Pan ten słoik malował, Panie Heniu – wtrąca Pani Kasia.

Wyjaśnia mi później, że jej podopieczni nie wierzą już, że mogą w tak późnym wieku zaczynać naukę nowych rzeczy, a przez chorobę Alzheimera zapominają, co robili dosłownie przed chwilą. – Gdy patrzą na swoje dzieła, to nie chcą przyjąć do wiadomości, że sami je wykonali, zazwyczaj bowiem nie mieli wcześniej nic wspólnego ze sztuką. Dlatego prosimy ich o podpisywanie prac. Na widok własnego charakteru pisma uruchamia się w głowie proces przypominania. To dlatego wyszywanka jednej z pań wisi zawsze na tablicy korkowej – jej widok wywołuje w niej wspomnienia. To część terapii.

W zdrowym ciele zdrowy mózg

Stałym elementem dnia jest gimnastyka. Seniorzy naśladują ruchy wykonywane przez opiekunkę – na przykład lewa ręka dotyka prawego kolana i odwrotnie – lub obracają nadgarstki wyciągnięte do przodu. Dla chorych na Alzheimera to nie lada wyzwanie. – Kręcimy wiatraki, rozwijamy nasze skrzydła. W prawo i w lewo. O, tak! – instruuje i zachęca do kolejnych prób Pani Katarzyna. – Te ćwiczenia są niezwykle ważne. Przy treningu dłoni i wyobraźni równocześnie pracują obie półkule mózgowe, czynności te wspomagają budowę mostów międzyneuronowych. W ten sposób hamuje się naturalny proces degradacji pamięci – opowiada.

Obok gimnastyki ciała w ośrodku dba się również, a może przede wszystkim, o gimnastykę umysłu. Korzystając m.in. ze specjalnych podręczników, seniorzy wykonują dużo ćwiczeń pamięci. Rozwiązują zadania na skojarzenia, odpowiadają na pytania, takie jak „Co może znajdować się w lodówce?”. Takie proste zadania pomagają otwierać „szufladki pamięci”. – Niezwykle ważne jest, żeby przyjść ze swoim rodzicem wówczas, kiedy takie ćwiczenia jeszcze mają sens. Wysoki stopień zaawansowania chorób otępiennych powoduje nieodwracalne zmiany; niektórzy seniorzy nie wiedzą już, do czego służy łyżka. Gdyby trafili do nas odpowiednio wcześniej, można byłoby zaszczepić w nich pewne nawyki, zapobiec niektórym konsekwencjom choroby i trwale pomóc – tłumaczy terapeutka.

Długie dystanse

– Panie Januszu, drineczka? – pyta żartobliwie Pani Ewelina, nalewając wodę z sokiem. Dziś seniorzy jedzą pierogi z barszczem. Nie rozmawiają ze sobą; cisza sprawia, że słychać miarowe odgłosy sztućców. Gdzieś w tle cicho gra relaksacyjna muzyka. Na ścianie wisi korkowa tablica, wiele prac jest naprawdę ciekawych. – A Alina? –pyta kolejny raz Pan Henryk. – Malinowska? – Tak. – Na pewno robi obiad – odpowiada Pani Ewelina i przekraja mu pierogi na pół, żeby łatwiej było przegryźć.

Do każdego należy podchodzić indywidualnie – mówi Pani Kasia. – Na przykład Pan Wojtek – wskazuje na mężczyznę zakładającego właśnie drugiego buta – zawsze gdzieś wychodzi. Spółdzielczyni przypomina mu, że jeszcze kilka godzin zostanie w ośrodku, gdyż jego syn zamówił taksówkę dopiero na piątą. – Ale ja wychodzę już – odpowiada. – Jeśli trwa to zbyt długo, to zajmujemy daną osobę czymś innym. Przykładowo, proponujemy stały punkt dnia – długi spacer. Z Panem Wojtkiem robimy długie dystanse. Z innymi krótsze, bo się męczą, a z tymi, którzy w ogóle nie mogą spacerować, np. z powodu chorych kolan, zawsze ktoś zostaje i organizuje im zajęcia: grają w bingo, szachy, warcaby, karty, układają puzzle czy rozwiązują kalambury – mówi arteterapeutka.

Następnie sięga po gitarę. – Co gracie? Piosenki pamiętają? – dziwię się. – Pieśni biesiadne, wojskowe, harcerskie. W przypadku choroby Alzheimera czyszczona jest pamięć krótkotrwała, dotycząca najświeższych wydarzeń. Jak śpiewamy, to okazuje się, że oni stopniowo odkopują w głowie słowa utworów, które kiedyś znali. W tym sensie muzyka również stanowi ćwiczenie dla pamięci. I wprawia seniorów w dobry nastrój.

Żeby chciało się chcieć

Nadszedł czas odpoczynku po obiedzie: chwila relaksu, czytanie prasy. – A tak sobie wyglądam przez okno, czy przyjdzie ktoś po mnie – mówi zamyślona Pani Marysia. Ciężkie rozmowy to stały element tej pracy. Jej wywołująca smutek codzienność. – Problemem tych ludzi jest przekonanie, że już nic na nich nie czeka, jedynie śmierć. Musimy się z tym mierzyć każdego dnia, reagować – najlepiej zajmując ich czymś – mówi Pani Kasia. – Miałam takie marzenie, założenie wobec tej pracy. Że będę wychodzić naprzeciw oczekiwaniom i potrzebom seniorów. Pomagać im w realizacji tego, czego chcą, a na co już nie mają wiele siły i należy ich w tym wspomóc. Tymczasem okazuje się, że ci ludzie nie mają żadnych potrzeb. Musimy zajmować im czas, proponować coś, czym będą w stanie się zainteresować.

Niektóre opowieści i zachowania osób starszych naprawdę zasmucają. Terapeutkom zależy na tym, aby ich podopieczni znaleźli w ośrodku spokojną przystań, w której poczują się dobrze. Tutaj nie żyją jedynie przeszłością, ale również „tu i teraz”: wiedzą, że jeszcze mają coś do zrobienia. Chcą, żeby końcówka ich życia była ciekawa, gdyż samo przebywanie z innymi ludźmi uruchamia w nich procesy motywacyjne. Kiedy seniorzy wracają do domów, to opowiadają o tym, co im się przydarzyło w ciągu dnia.

Pewna osoba się nie myła. Zaczęła przychodzić do nas dwa razy w tygodniu, a tu chciała być elegancka. Dbała o siebie, bo wiedziała, że będzie wśród innych ludzi. A jak już „zaczęło jej się chcieć”, to w pozostałe dni, na które nie przypadała wizyta u nas, kontynuowała pracę nad sobą. Dzięki szeroko rozumianej terapii i przebywaniu w grupie ci ludzie nie tylko na nowo czują się ważni jako członkowie społeczeństwa, ale także otwiera im się jakaś perspektywa na przyszłość – tłumaczy arteterapeutka. – Prace, które wykonują, stanowią dla nich wartość. Patrzą na nie i często z niedowierzaniem mówią: „Naprawdę mi się to podoba”.

Angelina Kussy